Życie pisze swój scenariusz

4 min czytania

Z Agnieszką Tołłoczko-Wróbel, właścicielką gospodarstwa rolnego i mamą czwórki dzieci rozmawia Agnieszka Kacprzyk

Wierzysz w cuda?

Moja historia jest cudem, więc wierzę w to, że nasze prośby zostają wysłuchane, a każda tragedia, jakiej doświadczamy, to zwiastun nowego.

Kiedy Bóg drzwi zamyka to otwiera okno, pisał ksiądz Jan Twardowski.

U mnie dokładnie tak było. Przez 15 lat pracowałam z dwoma silnymi mężczyznami, którzy prowadzili swoje gospodarstwa rolne. Pierwszym był mój ojciec, drugim mój partner. Choć znałam się na swojej pracy i pracowałam z nimi równie ciężko, to na nich leżała odpowiedzialność, oni stali za sterami tych dwóch biznesów. I z dnia na dzień mój partner umarł, a gospodarstwo straciło właściciela. Okazało się, że ja jako partnerka a nie żona, pomimo tego, że razem stworzyliśmy dom, razem pracowaliśmy i mieliśmy dwójkę dzieci, nie mam żadnych praw do majątku. W jednej chwili ja i dwójka moich młodszych dzieci straciliśmy dach nad głową, ukochany ogród, sad. Wygasło moje pełnomocnictwo do konta w banku, na którym mieliśmy oszczędności. Zostałam bez niczego. Ale wyobraź sobie, że w dniu pogrzebu mojego partnera, mój tato złamał nogę i drugie gospodarstwo również zostało bez kapitana. Nie wymyśliłabyś takiego scenariusza, prawda?

Na razie czekam w napięciu na rozwój tej historii.

Tato powiedział, że on szybko do zdrowia nie wróci, a gospodarstwem trzeba się zająć już. Nie było czasu na przeżywanie żałoby i roztkliwianie się nad sobą. Ledwo pochowałam partnera, a rozpoczęła się trudna przeprawa z jego rodzicami, którzy zaczęli mi wszystko zabierać. Tymczasem ja musiałam natychmiast przejąć obowiązki mojego taty i wszystko ogarnąć. Wróciłam z dziećmi do domu rodzinnego i zabrałam się za robotę. Dziś, z perspektywy czasu widzę, ile to wymagało heroizmu  – stanąć nagle przed tuzinem mężczyzn i powiedzieć, że teraz ja zarządzam gospodarstwem i będzie po mojemu.

Ja nawet sobie tego nie wyobrażam, skąd Ty brałaś siłę?

Rok przed śmiercią mojego partnera, wstąpiłam do wspólnoty kościelnej, w której ludzi łączy miłość do Boga, więc i do bliźniego. Koiła mnie modlitwa, a inni ludzie dodawali otuchy. Dlatego każdego dnia zabierałam dzieci i szliśmy do kościoła, jeździłam z nimi na rekolekcje i prosiłam Boga, aby dał mi siłę.

Brak taty, utrata domu, jak przeżyły to Twoje dzieci?

Wiedziałam, że nie mogę się załamać, że ze względu na nich, muszę dać radę. Mój mąż był świetnym ojcem, mimo tego że ciężko pracował na gospodarstwie, zawsze znajdował czas dla dzieci. Woził je na zajęcia dodatkowe i ja też chciałam przede wszystkim zająć czymś ich uwagę. Oboje – Alicja i Kamil – jeżdżą na koniach, więc trenowali, wyjeżdżali na zawody, dużo się uczyli, chodzili ze mną do kościoła, gdzie panowała dobra bliska atmosfera. A kiedy szliśmy na cmentarz, przypominaliśmy sobie radosne chwile i zabawne momenty z udziałem ich taty, więc czasem kończyło się, że staliśmy nad jego grobem i chichotaliśmy. To było piękne.

Jak odnalazłaś się w roli menadżerki gospodarstwa?

Sama nie wiem, jak ja to zrobiłam, bo nikt we mnie nie wierzył. Ojciec mimo że przekazał mi pałeczkę, traktował mnie jak rywalkę, podważał moje decyzje, wątpił w słuszność moich wyborów. A ja poszłam na całość. Wzięłam duże kredyty, zmodernizowałam gospodarstwo, kupiłam nowe klimatyzowane ciągniki, nowoczesny opryskiwacz, zaczęłam korzystać ze zdobyczy technologicznych, z fachowego doradztwa. I mimo że wciąż nie dorastam tacie do pięt, jeśli chodzi o wiedzę na temat upraw, to tchnęłam tu nowe życie. Ta ziemia to cały świat mojego taty, więc miałam bardzo silną motywację wewnętrzną, aby kontynuować dzieło ojca najlepiej jak się da. A kredyty wbrew pozorom dają mi dodatkowego kopa do działania  – muszę je przecież spłacić.

Ile znasz kobiet, które kierują takim gospodarstwem?

To się praktycznie nie zdarza! Uprawianie ziemi wymaga ogromnej odporności na stres i pokory. 5 czy 6 klasa gleby, czyli taka jak nasza, wymaga bardzo dobrej pogody, aby zebrać z niej plony. A aura bywa bezlitosna. Przeżyłam już przymrozki, które wszystko zniweczyły, silne wiatry, susze, dwieście hektarów rzepaku wytłuczonego przez grad, powalone huraganami zboże, a nawet pożar. W tej pracy trzeba mieć stalowe nerwy.

Ale przecież Ty nie jesteś tylko ze stali.

Kiedy muszę być, to jestem, ale jak każdy człowiek i każda kobieta bywam też miękka, słaba i delikatna. Dlatego pewnego dnia zapytałam Boga: „Boże, czy ja tak przez całe życie na własnych plecach będę to niosła?”  I wiesz co się wydarzyło?

Zjawił się królewicz na białym koniu?

Tak – zjawił się królewicz, ale nie ten z Disneya, tylko taki z mojej bajki, bo ja uprawiam ziemniaki, a on przyjechał z drugiego końca Polski, szukając kontrahentów wśród producentów ziemniaków. Dziś śmiejemy się, że połączyła nas miłość do ziemniaka. On wdowiec, ja wdowa. W tamtym czasie zaniedbana, w gumiakach, z dala od fryzjera i kosmetyczki nie prezentowałam się wyjściowo, ale on mnie taką wtedy pokochał. A ja dopiero przy nim zaczęłam na nowo rozkwitać – znów stałam się kobieca, zaczęłam o siebie dbać. A do ślubu, który odbył się trzy miesiące temu, schudłam 20 kilogramów.

Jesteś bohaterką!

Jestem bohaterką dla siebie i dla moich dzieci. Bo właśnie rodzice są pierwszymi bohaterami swoich dzieci i dla nich też warto się starać być najlepszą wersją siebie. Dzieci najwięcej uczą się przez naśladowanie, a nie dlatego, że prawimy im morały.

Jak wygląda happy end w Twojej bajce?

Moja bajka wciąż trwa. Jurek, bo tak ma na imię mój mąż, pracuje razem ze mną w gospodarstwie. Zbudował świetne kontakty z dziećmi. A co ciekawe, mój powrót do rodzinnego domu skłonił również do powrotu z miasta dwójkę moich starszych dzieci – Paulinę i Aleksandra. Jesteśmy teraz wszyscy razem. Paulina jest najdzielniejszą mamą, jaką znam, wychowuje trójkę maleńkich dzieci i również pracuje w gospodarstwie. Jurek często powtarza, że najważniejsze, abyśmy trzymali się razem. Scala naszą rodzinę, wspiera mnie i wreszcie nie muszę być już najsilniejsza. Prowadzę otwarty gościnny dom, w którym zawsze jest gwarno. Często urządzamy spotkania przed domem, na które schodzą się ludzie – bawimy się razem, śpiewamy, a ja mam poczucie, że moje życie to cud, a dzieci dorastają w atmosferze miłości i pogody.

Podziel się ze mną jedną swoją prawdą, którą im przekazujesz?

Bóg nie zsyła na nas zła. Czasem doświadcza nas właśnie po to, abyśmy zwrócili się w jego stronę, abyśmy zaczęli lepiej żyć.

97+

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Obserwuj nas

Kontakt

kontakt@mamawracadopracy.eu
tel. 783-032-114

Wsparcie udzielone przez Fundację Fundusz Współpracy w ramach projektu „Ścieżki współpracy – wsparcie dla podmiotów wdrażających współpracę ponadnarodową” współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój.

© 2020 • by Softathlon