Z Joanną Grabowską, koordynatorką działu produkcji i mamą dwóch córek rozmawia Agnieszka Kacprzyk
Czego nie lubisz robić z własnymi dziećmi?
Nie lubię chodzić z moimi córkami na plac zabaw, śmiertelnie mnie to nuży, dlatego na plac zabaw mąż zabiera nasze dzieci. Lubię gry planszowe, ale nie mam cierpliwości do tłumaczenia zasad. Gdy moje maluchy od razu nie łapią, o co chodzi, zarzucam sobie, że nie potrafię tłumaczyć.
Ja też nie przepadam za zabawami z dziećmi, ale wierzę, że w macierzyństwie co innego jest ważniejsze.
Dla mnie najważniejsza jest bliskość i obecność, a od kiedy poznałam filozofię rodzicielstwa bliskości ona stała się moim kompasem. Dlatego, gdy pojawiła się druga córka – Julcia – postanowiłam, że nie wrócę po urlopie macierzyńskim do pracy, ale dam nam aż trzy lata na nacieszenie się sobą. To była bardzo dobra decyzja.
Skoro wspominasz o pracy, opowiedz mi trochę o Twoim życiu zawodowym.
Już w liceum poszłam na profil biologiczno-chemiczny, ponieważ chciałam zostać biotechnologiem. Nie lekarzem, stomatologiem czy farmaceutą, jak większość moich rówieśników z klasy, ale biotechnologiem. Ukończyłam studia na tym kierunku i nawet dostałam się na magisterkę do promotorki z Państwowej Akademii Nauk. Po obronie otrzymałam staż w laboratorium i kiedy otwierały się przede mną kolejne ścieżki naukowe, okazało się, że jestem w ciąży. Zanim zaczęłam cieszyć się perspektywą narodzin córki, wydawało mi się, że to koniec. Wszyscy wokół się rozwijali, a ja właśnie miałam wyłączyć się na kilkanaście miesięcy. Ze względu na szkodliwe warunki, musiałam szybko pójść na zwolnienie lekarskie, co jeszcze bardziej wpędziło mnie w poczucie, że coś mnie omija, coś tracę. Dziś wiem, że moja córki zjawiły się po to, abym miała czas odnaleźć swoją ścieżkę w życiu.
Po narodzinach Łucji, wiedziałam już, że chcę kolejnego dziecka, chcę, żeby miała rodzeństwo w niewielkim odstępie czasu, dlatego znalazłam taką pracę, która da mi bezpieczne warunki do powiększania rodziny. Dwa lata później na świat przyszła Julka, a ja dałam sobie trzy lata na nowe zdefiniowanie siebie.
Jak się czułaś, spędzając trzy lata w domu?
Finansowo mogliśmy sobie na to pozwolić, a mnie też to było na rękę, bo ja naprawdę nie wiedziałam, co chcę w życiu robić. Niektórzy kończą studia i pracują w zawodzie do emerytury, ale to nie mój przypadek. Szukałam czegoś, gdzie wykorzystam swój potencjał i czegoś, co da mi prawdziwą satysfakcję. Te trzy lata były naprawdę dobrym czasem – moja obecność dała Julce duże poczucie bezpieczeństwa i pozwoliła się jej nasycić bliskością z mamą. Nie będąc obciążona pracą, mogłam spokojnie zająć się domem, wypić w południe kawę, coś obejrzeć. Ale kiedy zaczął się zbliżać deadline i Julcia miała już prawie trzy lata, ogarnął mnie lęk. Szczególnie, gdy moje CV pozostawały bez odpowiedzi. Wówczas wydawało mi się, że dla potencjalnego pracodawcy mój życiorys jest mało interesujący. Jednocześnie poznałam swoje mocne strony – byłam dobra w organizacji, planowaniu, logistyce. Przećwiczyłam to w domu i naprawdę wychodziło mi nieźle. Dlatego wreszcie znalazłam pracę, która bardzo mi odpowiada – jestem koordynatorką działu produkcji w firmie odzieżowej. Odpowiadam za to, by szwalni niczego nie zabrakło: pilnuję dostaw materiałów i tego, żeby wszystko było na czas. Czuję się w tym jak ryba w wodzie.
Po kilku latach bycia w domu, jak Twoi bliscy zareagowali na to, że mama również wychodzi do pracy?
Należę do osób, które uważają, że jak coś zrobią same to będzie zrobione najlepiej. Przyzwyczaiłam też męża do tego, że będąc w domu, wszystkie domowe zadania wykonuję ja. Dzięki temu, kiedy on wracał z pracy, popołudnie zostawało nam na odpoczynek i czas z dziećmi. Teraz jest różnie. W pierwszym odruchu, chciałam powiedzieć, że większość rzeczy jest na mojej głowie, ale to nie do końca prawda. Myślę, że próbujemy łapać balans i każde z nas zajmuje się tym, co akurat może, co woli i co mu lepiej wychodzi. Mąż pracuje dłużej, więc ja ogarniam logistykę przedszkolną, ale już na zmianę usypiamy dzieci. Oboje dbamy o to, aby po 20:00 Łucja i Julcia były w łóżkach, nie wykonujemy już wtedy żadnych domowych obowiązków. To jest nasz czas.
Jak wygląda Wasz czas? Wasz czas we dwoje, wasz czas rodzinny?
Dla mnie to przede wszystkim siła rozmowy, która buduje relacje. Rozmawiamy z mężem, uczymy rozmawiać dzieci. Chcemy, aby wiedziały, że jesteśmy rodzicami na dobre i na złe. Nawet jeśli zrobią coś złego, mogą nam o tym powiedzieć, bo my bez względu na wszystko zawsze staniemy murem za nimi. Nie wiem, jak będzie kiedy staną się nastolatkami, ale teraz mówią nam wszystko. Jakiś czas temu pryskały płynem na ekran telewizora i spaliły matrycę. Chwilę później przybiegły z nowiną: „Mamo, chciałyśmy umyć telewizor, ale chyba go zepsułyśmy!” Co mogliśmy zrobić? One chciały dobrze, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Kupiliśmy nowy.
A co jest dla Ciebie najtrudniejsze w macierzyństwie?
Ten moment, kiedy stracę cierpliwość, nakrzyczę na Łucję, przepraszam za to, że nie zareagowałam tak jakbym chciała, a ona odpowiada „Mamo, nic się nie stało”. Jej ogromna bezwarunkowa miłość, jej łatwość wybaczania i otwarte serce kompletnie mnie obezwładniają i czasem przychodzi takie pytanie: Czy ja na to zasłużyłam? Nie potrafię o sobie myśleć, że jestem wystarczająco dobrą mamą.
To ja Ci to powiem: Asiu, jesteś wystarczająco dobrą mamą!
Mam ocean czułości dla bliskich, dla dzieci, i powiedziałabym to samo każdej mojej koleżance, ale sobie? Czułości dla siebie muszę się jeszcze nauczyć.
KonKa
Piękna rodzinka! Cieszę, się że odnalazłaś to, w czym jesteś świetna! Tego życzę każdej kobiecie! Macierzyństwo zmienia bardzo dużo, zazwyczaj na plus.