Z Mirosławą Izabelą Suchecką, projektantką marzeń i mamą trójki dzieci, rozmawia Agnieszka Kacprzyk
Kiedy Cię poznałam, wiodłaś luksusowe życie i na pierwszy rzut oka wydawałaś się szczęśliwa. Ale teraz – bez tego luksusu, w prostocie życia i w spełnionej miłości – dopiero widzę Cię naprawdę szczęśliwą.
To prawda, moje życie zaczęło się zmieniać, kiedy rozpoczęłam prawdziwą podróż w głąb siebie. Zaczęłam porządkować nie tylko wnętrze domu, ale również własne wnętrze. Odkurzać zapomniane pragnienia, pucować moje prawdziwe marzenia, a nie aspiracje mojego męża czy pragnienia dzieci.
Gdzie jest Mira dziś?
Dziś jestem świeżo po kursie vedic art – przepięknej metodzie stworzonej przez szwedzkiego artystę, która polega na rozwoju osobistym poprzez intuicyjne malowanie. Aby to robić, nie potrzeba talentów i szkół. Proces twórczy może podjąć każdy niezależnie od umiejętności. Sam akt intuicyjnego malowania otwiera serca, uwalnia emocje i stanowi katharsis, który doprowadza nas do siebie samych, do autentycznego nieskazitelnego „ja”.
Czy w pracy z ludźmi poprzez sztukę chcesz odnaleźć swoje powołanie?
Sztuka zawsze odgrywała kluczową rolę w moim życiu. Od dziecka fascynowało mnie spotkanie z fakturą, kolorem i fasonem. Z miłością oglądałam sukienki, wnętrza mieszkań, piękną architekturę. Ukończyłam technikum odzieżowe, ale wtedy wydawało mi się, że potrzebuję też twardych umiejętności. Dlatego podjęłam studia magisterskie na kierunku turystyka oraz podyplomowe z zarządzania oraz marketingu i przez chwilę pracowałam w zawodzie. Jednak zawsze ciągnęło mnie do pracy twórczej i manualnej. Projektowałam wnętrza, ubrania, biżuterię, poduszki do medytacji, czyli to, co aktualnie mi w duszy grało. Ale niezależnie co robiłam, zawsze powstawało to z myślą o kimś, dla kogoś. Dziś – jako projektantka marzeń – bo tak siebie czasem nazywam, jeszcze bardziej chcę tworzyć z myślą o innych i zapraszać do twórczej współpracy. A jako nauczyciel inspirować innych do odkrywania siebie i swoich potencjałów.
Dziś wydajesz się pewna tego, co chcesz robić zawodowo, zawsze tak miałaś?
Tę pewność zyskałam dopiero, kiedy zadbałam o siebie i kiedy dojrzałam. Jeszcze niedawno stałam w rozkroku pomiędzy pragnieniami serca, a poczuciem, że powinnam tak jak inni iść do regularnej pracy na osiem godzin i co miesiąc odbierać pasek z wypłatą. Nawet rok temu zastanawiałam się jeszcze, czy może pójść na ASP, a może jakaś podyplomówka, ale kiedy zebrałam wszystkie swoje doświadczenia, zobaczyłam, że naprawdę mam duże zasoby i nie muszę już nic nikomu ani sobie udowadniać. Mój świat to świat sztuki – kocham to robić i wiem, że w końcu przełoży się to również na pieniądze.
Masz trójkę dzieci, dwójkę dorosłych i jednego szkolniaka. Przez wiele lat żyłaś w modelu, w którym dom jest królestwem kobiety, a zarabianie pieniędzy to rola mężczyzny.
Rzeczywiście tak było, ale trzeba tu powiedzieć, że bycie pełnoetatową mamy trójki dzieci, która sprząta, gotuje, rozwozi do szkół i na zajęcia dodatkowe, gasi wszelkie pożary typu: „zapomniałem farbek na plastykę”, to naprawdę ogromny wysiłek. Nigdy nie byłam mamą, która tylko leży i pachnie, bo przez cały ten czas, nieregularnie, ale jednak, pracowałam zawodowo realizując rozmaite własne projekty. Dziś, dzięki temu, że dwójka dzieci jest prawie dorosła, mam większą przestrzeń na samorealizację. A będąc w partnerskim związku, już nie stosuję takich podziałów, że dom jest mój, a łupy z polowania przynosi tylko facet. Oboje zajmujemy się wszystkim – dzięki temu ja bardziej szanuję pieniądze, bo wiem, ile pracy trzeba włożyć, aby je zarobić, a mój partner szanuje pracę w domu, bo i gotuje, i sprząta i jest bardzo zaangażowanym tatą dla swoich dzieci.
Skoro o dzieciach mowa. Tworzycie rodzinę patchworkową i razem macie szóstkę dzieci. Jak wygląda życie w tak wielodzietnej rodzinie?
Po pierwsze nie próbuję dzieciom mojego partnera zastąpić mamy. One mają swoją mamę, a ja jestem mamą tylko dla swoich dzieci. Staramy się trzymać tego podziału i nie wchodzić sobie wzajemnie w kompetencje. Ale zawsze marzyła mi się wielka rodzina, więc lubię ten czas, kiedy jest nas dużo, a dzieci mogą uczyć się nawzajem od siebie, a my od nich. Czasami zderzenie dwóch modeli wychowania bywa trudne. Wiem jednak, że to doświadczenia, które nas wzbogacają, uczą tolerancji i akceptacji odmienności.
Czy to jest ta naczelna wartość, jaką chcesz przekazać swoim dzieciakom?
Tak, każdemu z moich dzieci wręczam taki metaforyczny woreczek na drogę życia. Jest w nim właśnie szacunek dla drugiego człowieka bez względu na to, kim jest, miłość do przyrody i do całej złożoności natury świata i ludzi. Moim ulubionym czasem na tego typu matczyne tyrady jest samochód. Dzieci zapięte pasami, nie mają gdzie uciec, więc właśnie wtedy wygłaszam swoje mądrości, a starszy syn tylko przewraca oczami. Ale ja wiem, że to co mówię, zostanie w nich na zawsze.
Opieka nas szóstką dzieci to ogromne wzywanie, nie czujesz się czasem wyczerpana?
Oczywiście, że tak! Nakładam wtedy słuchawki i mówię sobie, że teraz chwila dla mnie. Coraz bardziej uczę się dbać o swoją przestrzeń i swoje potrzeby. Mamom to się naprawdę należy.
tanna
świetna rozmowa, gratuluję, cieszę się, że idziesz za głosem duszy i tworzysz piękne przestrzenie, oraz inspirujesz swojego partnera. Dobrze, że jesteście razem.
Mirosława
Dziękuję pięknie ❤Inspirujemy się wzajemnie Tanno, a głosy duszy są pięknym i najważniejszym
przewodnikiem w naszej drodze🌈