Pierwszy dzień w żłobku – co za emocje!
Klamka zapadła – wybraliśmy żłobek, według mnie jeden z najlepszych, gdzie moja pociecha miała spędzać większą część dnia. Na początek Pani Dyrektor zaproponowała nam trzy dni adaptacyjne – pierwszy dzień z mamą – 3 godziny, drugi dzień z mamą 90 minut i kolejne 90 minut bez mamy, wreszcie trzeci – trzy godziny solo.
Wielkie pakowanie
Żeby rozpocząć na dobre przygodę z przedszkolem, potrzebowałyśmy wyprawki, a lista była naprawdę dłuuga: pościel, prześcieradło, szczoteczka, kubeczek na szczoteczkę, pampersy, chusteczki nawilżające, krem na odparzenia, chusteczki wyciągane, ręczniki papierowe, śliniaki do jedzenia i malowania, kapcie, ubrania na zmianę, szczotka do włosów, nocnik.. czułam się, jakbym wyprawiała córkę za ocean!
Na wieczór przed sądnym dniem, patrzyłam na wielkie torby i wiedziałam, że tej nocy nie będę dobrze spała. Co za stres! Obudziłyśmy się wcześniej, aby nieśpiesznie przygotować się do wyjścia, ale pierwszy tego typu poranek nie może być spokojny – szybka kawka, reklamówka w dłonie i biegiem po przygodę!
Powitalne śniadanie
Niby tylko dziesięć minut piechotą, ale wydawało mi się, że moja trema udziela się nawet przedmiotom. Kiedy pędziłam co tchu, aby zdążyć na czas, nagle pękła mi reklamówka z rzeczami Bianki i gdyby nie daszek wózka, na który mogłam położyć uszkodzoną reklamówkę, zbierałabym z ziemi wyprawkowe gadżety.
Moja trema zamieniła się w ekscytacji dopiero w szatni – tam czekało na nas już wyznaczone miejsce z naklejką ,,Bianka R.”. Moja mała Kruszynka miała już swoje miejsce! Był sierpień, piękna pogoda, zmieniłyśmy tylko buty i poszłyśmy na salę. Akurat trwały przygotowania do śniadania. Starsze dzieci siedziały przy stoliczkach, zaś młodsze w fotelikach do karmienia. Każdy miał założony śliczniaczek. Zajęłyśmy miejsce w przydzielonym fotelu dla Bianki i czekałyśmy na śniadanko. Choć od małego uczyłam Biankę jeść samodzielnie, nie zawsze wszystko trafiało do buzi, więc ten pierwszy raz postanowiłam pomóc jej przy śniadanku. Choć Bianka nie przepadała za zupami mlecznymi, ta o dziwo jej baaardzo smakowała! Kiedy ona zajadała z apetytem, ja z niepokojem zerkałam na chłopca obok, który też był nowy i non stop płakał. Modliłam się w myślach, żeby Bianka też nie rozpoczęła swojego koncertu. Na szczęście Bianka zajęta była jedzeniem – po zupie skosztowała jeszcze kanapeczki i mimo że nie zjadła zbyt dużo, byłam z niej strasznie dumna.
Piosenka do nocnika
Po śniadanku rozpoczęła się cała procedura mycia rączek, ząbków i toalety. Powiem szczerze, że podziwiam Panie opiekujące się maluchami za cierpliwość! Ogarnąć taką gromadkę, gdzie jeden płacze, drugi skacze, trzeci bije drugiego to nie lada wyzwanie. A one robiły to ze śpiewem na ustach! Zaintonowały piosenkę związaną zmyciem ząbków, do której dzieci się ochoczo dołączyły, a potem rozpoczęło się szorowanie. To nic, że większość po prostu zjadła ze smakiem pastę – liczą się chęci. Trzeba próbować! Kolejny etap toaleta – okazał najcięższy z dotychczasowych. Większość dzieci nosiło jeszcze pieluchy i mało które dziecko załatwiało się na nocniczek. Przebieraniu towarzyszył jeden wielki płacz. Ale które dziecko to lubi? Panie sprawnie zdjęły dzieciom pampersy i posadziły wszystkie dzieci na nocnikach. Byłam zdumiona, że sadzają wszystkie maluchy – nawet te, które załatwiają się tylko do pieluszki.
Przyjęto tu zasadę, aby jak najwcześniej oswajać dzieci z nocnikiem. Jednak Bianka na tym etapie zaczęła płakać, nie tyle z powodu nocnika, co raczej przez panujący tu chaos. Tyle dzieci płacze, czemu się nie dołączyć? Dopiero, gdy wszystkie dzieci siedziały na nocnikach, Panie zaśpiewały piosenkę i nagle w łazience zapanowała cisza. Totalna magia!
Mama wszystko przeżywa podwójnie
Po toalecie nastał wreszcie czas na zabawę. Widziałam, że Bianka na razie jest w szoku i sama nie wie, co ma ze sobą zrobić. Wokół tyle dzieci i tyle nowych zabawek! Panie także starały się ją otworzyć i czymś zainteresować. Na początku Bianka nie spuszczała mnie z oczu, co chwila sprawdzając, czy jestem w pobliżu. Kiedy jednak zajęła się zabawą, Pani kazała mi się wymknąć i poczekać przed salą. Tak też zrobiłam. Pełna napięcia czekałam pod salą i zastanawiałam się, czy na pewno wszystko jest ok, czy mała sobie radzi, czy inne dzieci jej nie dokuczają. Ale nic takiego się nie zdarzyło – trzy godziny minęły szybko i nasz pierwszy dzień w żłobku dobiegł końca. Wróciłam do domu z bólem głowy – tyle emocji jak na jeden dzień chyba bardziej stresuje matkę niż dziecko, a te trzy godziny okazały się dla mnie prawdziwym wyzwaniem.
Wolę nie myśleć, co będzie za 3 dni, kiedy będę musiała zostawić ją na cały dzień..
Ale o tym w następnym wpisie!
Ania